Dziś schodzę pod ziemię, gdzie żółta linia metra – ta najstarsza, linia M1 – sunie jak cień minionego wieku. Cicho, niepozornie, jakby szeptała historie tych, którzy kiedyś tu stali. Kroczę wzdłuż peronów, aparat przewieszony przez ramię, a jednak nikt nie zwraca uwagi. To nie jest ukrywanie się – to bycie częścią tego miejsca. Niezauważony, ale obecny, jak duch.





Żółta linia ma w sobie melancholię starych fotografii – kafelki wypolerowane tysiącami kroków, drewniane ławki, które pamiętają więcej niż niejeden z nas. Światło lamp rozlewa się matowo na ścianach, nie ma tu neonów ani krzykliwej reklamy. Tylko cisza wagonów i stukot kół, przypominający o czasie, który płynie pod powierzchnią miasta.


Na schodach ruchomych ludzie zdają się być pochyleni – choć tak naprawdę jadą prosto. Ich ciała, lekko przechylone do przodu, wyglądają jakby walczyły z niewidzialnym wiatrem. Jakby każdy niósł w sobie ciężar tego miasta. Obserwuję to z aparatem w dłoni, a w głowie dźwięczy mi krótki wers, który mógłby opisać to, co widzę:
„Kroczą pochyleni, choć droga ich prosta,
niewidzialne ciężary na ramionach miasta.”
Czasem ich sylwetki stapiają się w jeden ciąg, niczym rzeka ludzi płynąca w dół i w górę. Czasem, patrząc na nich z góry, mam wrażenie, że to cienie z dawnych lat, że to echo kroków tych, którzy tu byli przed nami.



A potem jest czerwona linia – M2 – nowoczesna, gładka, jakby miasto pod skórą drgało pulsem przyszłości. Wagony przesuwają się jak kliniczne, idealne pudełka, ściany lśnią, a powietrze jest chłodne, pozbawione zapachu starego metalu. Patrzę na Gen Z, młodych ludzi z zasłuchanymi słuchawkami – każdy zamknięty w swoim rytmie. Nie rozmawiają. Czasami uśmiechną się do ekranu telefonu, a potem znikają w szklanej tafli odbicia.
Obok nich siedzą milenialsi, z gazetami rozłożonymi na kolanach. Druk pachnie atramentem, szeleszczą przewracane strony. Czas się tu rozdziela – nowoczesny i analogowy, splecione w tej samej przestrzeni, w tym samym wagonie. Patrzę przez obiektyw – nie w ukryciu, ale po prostu będąc. Nie muszę się chować – jestem tu jak każdy z nich, wtopiony w rytm jazdy, w delikatny szum tuneli.



Budapeszt pod ziemią oddycha spokojniej. W ciemności tuneli nadal mieszka duch miasta, który ślizga się między stacjami, przywołując cienie przeszłości. Każdy wagon, każdy pasażer, każde spojrzenie to migawka tej opowieści.
A ja? Ja jestem jej częścią, z aparatem gotowym do uchwycenia tego, co ulotne. Pod ziemią, w ciszy i świetle, gdzie teraźniejszość spotyka się z przeszłością.