Kikinda: droga, która porządkuje myśli

FelietonyKikinda: droga, która porządkuje myśli

At the bottom of the page, you can find the full English version of the article.

Wyjazd z Jasła o 7:00. Aparat spakowany, w głowie prosta mapa: Polska → Słowacja → Węgry → Serbia. Granica Unii — bez większych problemów, tylko rutynowe pytania i życzliwe machnięcie ręką. Kierowcą był dobry znajomy. Patrząc, jak pewnie trzyma kierownicę, pomyślałem, że przecież sam też mógłbym kiedyś zrobić uprawnienia na autokary i co jakiś czas — dla higieny mózgu — po prostu pojechać. Zmiana rytmu. Inny widok z okna. Inny obowiązek niż zwykle. Coś w tym jest.

Droga miała swój rytuał. Słowackie góry powoli zmieniały się w węgierskie równiny, a później w pejzaże Wojwodiny. Każdy z tych krajobrazów działał jak kolejny akapit książki: od twardych konturów po rozległe, łagodniejsze linie. To właśnie w takich chwilach przychodzi refleksja, że podróż to coś więcej niż dojazd z punktu A do punktu B. To proces, w którym człowiek porządkuje myśli — zostawia coś za sobą, ale i zbiera nowe obrazy, które niepostrzeżenie zaczynają budować wewnętrzny porządek.
Psychologowie pracy często podkreślają, że człowiek potrzebuje „odłączenia poznawczego” — momentu, w którym przestaje analizować codzienne obowiązki, a jego myśli mogą swobodnie błądzić. Sabine Sonnentag pisała, że dopiero w takich chwilach nasz umysł zaczyna naprawdę odpoczywać, a pamięć i emocje układają się w nową strukturę. Charlotte Fritz dodaje, że to właśnie zmiana środowiska, oderwanie od rutyny i zanurzenie się w innych doświadczeniach daje psychice prawdziwy reset. Z kolei Stephen Kaplan, twórca teorii przywracania uwagi, uważał, że kontakt z innym otoczeniem działa jak balsam na wyczerpaną koncentrację — pozwala przełączyć się z trybu „muszę” w tryb „po prostu jestem”. Tak właśnie działała ta podróż: nie spieszyliśmy się, nie ścigaliśmy czasu, jechaliśmy w swoim tempie, a rozmowy i cisze układały się w coś bardzo kojącego. Granica przestała być przeszkodą, a stała się tylko kolejnym znakiem na trasie.

Ulica Generala Drapšina

Choć nie była to promenada ani tętniący życiem deptak, to właśnie ulica Generala Drapšina uchodzi za jedną z najsłynniejszych w Kikindzie. W 2015 roku portal Architecture & Design umieścił ją na 22. miejscu listy najpiękniejszych ulic świata. Nie bez powodu: szeroka, z równym rytmem fasad i szpalerem drzew, ma w sobie elegancję dawnych czasów i naturalną perspektywę, która nadaje jej niepowtarzalny charakter.
Po II wojnie światowej posadzono tu 389 drzew, głównie wiązów (Celtis occidentalis) — dziś to właśnie one tworzą zielony tunel, przez który słońce przebija się porannymi promieniami, a wieczorem łagodnie filtruje światło latarni. Dla mieszkańców to nie tylko ulica, ale i fragment codzienności, w którym historia splata się z naturą. Dla mnie była domem na czas pobytu w Kikindzie — miejscem, które każdego dnia przypominało, że piękno można znaleźć nie tylko w centrum wydarzeń, ale i w zwyczajnym rytmie miasta.

Wieczór w Kikindzie

Wieczorem kierowałem kroki na Trg Srpskih Dobrovoljaca — główny plac, serce miasta. To właśnie on jest prawdziwym deptakiem i wizytówką Kikindy. Historyczna zabudowa z XIX wieku, kawiarniane ogródki, ludzie spacerujący bez pośpiechu. Plac zamienia się wtedy w scenę: ktoś wyciąga gitarę i gra kilka akordów, akordeonista próbuje zaczarować przechodniów, a dzieci biegają między ławkami, puszczając bańki mydlane. Obok starsze panie komentują dzień, a kelnerzy roznoszą espresso, które pachnie intensywniej niż w domu.
Zrobiłem kółko z aparatem. Po drodze złapałem kadry ze światłami witryn, portrety ludzi w rozmowie i ten cichy moment, gdy ławka przy fontannie wypełnia się uśmiechami. Fotografia lubi takie wieczory — bez planu, ale z wyczuwalną harmonią, którą trudno znaleźć w podręcznikach, a łatwo w takim miejscu jak Kikinda.

O poranku wyszedłem jeszcze raz z aparatem, tym razem w ciszę ulicy Generala Drapšina. Powietrze było rześkie, a przez korony drzew przebijały się pierwsze promienie słońca, tworząc miękkie pasma światła na chodnikach i fasadach kamienic. Każdy krok miał w sobie spokój — taki, którego nie daje żaden wieczór. Z czasem droga zaprowadziła mnie znów na Trg Srpskih Dobrovoljaca. Plac, który nocą tętnił muzyką i rozmowami, teraz oddychał inaczej: spokojniej, bardziej dostojnie.
Po drodze przyglądałem się architekturze — budynkom pamiętającym czasy monarchii austro-węgierskiej, z detalami, które dziś rzadko wychodzą spod ręki współczesnych projektantów. Balkony z kutego żelaza, pastelowe fasady z ornamentami, drewniane drzwi, które noszą na sobie ślady kilku pokoleń. Wśród nich pojawiały się też małe formy artystyczne, choć wcale nie takie małe — monumentalne rzeźby i instalacje, które w przestrzeni publicznej są jak przypomnienia, że miasto to nie tylko codzienność, ale i kultura, która wrosła w bruk.
Był też moment mniej poważny. Aparat poszedł w ruch dla sponsora wyjazdu zawodniczek — kilka zdjęć „na zlecenie”, z uśmiechem i lekkim chaosem w tle. Trochę zabawy, trochę improwizacji, ale się udało. Na dokładkę powstało jeszcze parę portretówek Agnieszki. I to była ta chwila, gdy można było spokojnie wracać do hotelu, wiedząc, że swoje zrobiłem, a za chwilę trzeba będzie ruszać dalej — na turniej, na emocje, na kolejne zdjęcia.
W centrum moją uwagę przyciągnął pomnik poświęcony Poległym i zaginionym w wojnach lat 90. w byłej Jugosławii z terenu Kikindy. Tablica z dziesiątkami nazwisk sprawia, że to miejsce przestaje być tylko punktem orientacyjnym na mapie, a staje się świadectwem pamięci i ciszy. Aparat uniósł się sam, jakby chciał zapisać w kadrze nie tylko kształt pomnika, ale i ciężar historii, którą w sobie nosi.

Turniej, czyli serce wyjazdu

Sobota wystartowała sportem: 16th International Volleyball Tournament „Pumpkin Cup”. Dziewczyny wlazły w boisko jak w zadanie domowe: systematycznie, z koncentracją, ale i z tą młodzieńczą iskierką, która niesie przez długie wymiany.
Rywalizacja była ostra, ale nigdy nie przekroczyła tej cienkiej granicy, po której zaczyna liczyć się tylko wynik. Zresztą właśnie w tym turnieju było coś pięknego — nie zwycięstwo okazało się najważniejsze, a sama gra. Set za setem, wymiana za wymianą, wspólny krzyk po udanym ataku czy długa obrona, która kończyła się brawami. To właśnie takie chwile budują doświadczenie, którego nie da się przeczytać z tablicy wyników.
Wieczorem kolacja — śmiech, komentarze do meczu, spojrzenia na telefony. Każdy inaczej przeżywał dzień, ale dla wszystkich boisko było wspólnym mianownikiem. Niedziela przyniosła kolejne granie. A potem — ceremonia medalowa z potężną burzą w tle. Hala dawała poczucie bezpieczeństwa; grzmoty tłumił szum rozmów i trzask klaskaczy. Lubię takie kontrasty: porządek sportu kontra żywioł za oknem.

Kibice i rodzice – cicha drużyna

Na trybunach było widać, że turniej to nie tylko sportowe emocje, ale też cała sieć wsparcia. Rodzice, dziadkowie, rodzeństwo — każdy dopingował na swój sposób: głośnym okrzykiem, oklaskiem albo po prostu obecnością. To właśnie oni tworzą tę cichą drużynę, bez której młodzieżowy sport wyglądałby zupełnie inaczej. Psychologowie rozwoju podkreślają, że takie wsparcie buduje w dzieciach poczucie bezpieczeństwa i wiarę w swoje możliwości. Kibicowanie to coś więcej niż klaskanie po punkcie — to sygnał: „jesteśmy obok, twoja pasja ma sens”. Dzięki temu dzieci uczą się, że warto podejmować wysiłek, rywalizować fair i cieszyć się z samego grania, a nie tylko ze zwycięstwa.

Znajomości i kultura ponad siatką

Turniej to także przestrzeń spotkań. Po drugiej stronie siatki stoją rówieśnicy, którzy przyjechali z innego kraju, mówią innym językiem, a jednak dzielą tę samą pasję. Kilka meczów, a potem wspólne zdjęcie, rozmowa łamanym angielskim — i już powstaje most, który łączy ludzi z różnych kultur. Takie chwile uczą, że sport jest uniwersalnym językiem, który pozwala poznawać świat inaczej niż przez podręczniki. To doświadczenie, które zostaje na długo, bo buduje otwartość i ciekawość drugiego człowieka.

Ceremonia medalowa – więcej niż wynik

Niedzielne zmagania zakończyła ceremonia medalowa. Nasze dziewczyny zajęły czwarte miejsce – wynik, który w tabeli może wyglądać zwyczajnie, ale w rzeczywistości znaczył o wiele więcej. Bo nie o nagrody tu chodziło. One przyjechały po naukę, po doświadczenie, po sprawdzenie się w starciu z rówieśniczkami z innych krajów. Każdy set, każdy punkt i każda obrona były cegiełką do budowania pewności siebie i umiejętności, które przydadzą się nie tylko na boisku. Czwarta lokata stała się symbolem drogi – że sport to proces, a rozwój przychodzi przez trud, a nie przez szybkie sukcesy.

Galeria zdjęć – jak je zdobyć?

Wszystkie zdjęcia z wyjazdu – nocne kadry z Kikindy, emocje z boiska, portrety dziewczyn z UKS i te mniej oficjalne chwile, kiedy śmiech rozsadzał autobus – czekają w pełnej galerii na Dysku Google. Dostęp jest chroniony. To naprawdę proste – chcesz zdjęcia swojej drużyny, swojego dziecka, albo po prostu chcesz wrócić do tych chwil, które już trochę zdążyły się rozmyć w pamięci? Napisz do mnie. Najwygodniej przez 📩 WhatsApp – jedno kliknięcie i rozmowa gotowa.

Galeria UKS MOSiR Jasło

Podczas turnieju nie zabrakło też mojego aparatu. Dziewczyny z UKS MOSiR Jasło złapałem w kadrach – emocje po punktach, skupienie w obronie, uśmiechy po wygranych wymianach. To właśnie te momenty najlepiej pokazują, że sport to nie tylko wynik, ale też wspólne przeżywanie gry. Zdjęcia dostępne są w galerii. Hasło dziewczyny mają 😉

Restricted Content
To view this protected content, enter the password below:

Powrót, który pożera poniedziałek

W drogę wróciliśmy nocą. Kierowca, zmęczony, ale uważny, prowadził nas przez granice i nocne stacje benzynowe. Z tyłu autobusu drzemki, półsłówka, ktoś przewija zdjęcia na telefonie, ktoś inny zapisuje pierwsze wspomnienia. Na takich trasach czas zaczyna się rozciągać: minuta trwa dłużej.

Był też moment szczególny: wspólne przeglądanie zdjęć z siatkarkami. Monitor świecił, śmiechy i komentarze odbijały się od szyb autobusu. „Tu wyszłam jak profesor!”, „Zobacz, to ta akcja, o której mówiliśmy!” — kadry stały się pretekstem do rozmów, które łączyły jeszcze mocniej niż wygrane sety. Wtedy pomyślałem, że fotografia ma w sobie coś więcej niż zatrzymywanie obrazu. To narzędzie wspólnoty. Zdjęcia stają się zwierciadłem emocji, dzięki któremu grupa patrzy na siebie inaczej, z większym dystansem, ale i czułością.

To zmęczenie nie było puste. To ciężar dnia, który dawał satysfakcję. Droga powrotna była długa, nocna, ciężka, a poniedziałek właściwie zniknął z kalendarza. Ale nie był to czas stracony. To był moment, w którym to, co przeżyte, zaczynało się układać. Jakby ciało było zmęczone, ale głowa już powoli pisała własny raport: co zobaczyliśmy, kogo spotkaliśmy, co zostanie w pamięci.

W tym sensie powrót jest równie ważny jak sam wyjazd. To on zamyka historię, daje poczucie pełnego kręgu. I choć poniedziałek uciekł niepostrzeżenie, to w głowie zostały obrazy i wrażenie, że człowiek dobrze działa w innym świetle niż zwykle.

Kikinda: a road that clears the mind

We left Jasło at 7:00 a.m. A thermos of coffee, my camera packed on top, and a simple mental map: Poland → Slovakia → Hungary → Serbia. The EU border — no real problems, just routine questions and a friendly wave. Our driver was a good friend, the kind who occasionally takes tourist groups on trips. Watching him hold the wheel so confidently, I thought: maybe I should one day get a bus license myself, and from time to time — just for mental hygiene — take such a trip. A change of rhythm. A different view from the window. A different duty than usual. There’s something to it.
The road had its own ritual. The Slovak mountains slowly turned into Hungarian plains, and later into the landscapes of Vojvodina. Each of these sceneries felt like another paragraph in a book: from sharp contours to wide, softer lines. It was then I realized that travel is more than just getting from point A to point B. It’s a process where the mind sorts itself out — leaving something behind, but also collecting new images that quietly build inner order.
Work psychologists often emphasize that people need “cognitive detachment” — moments when they stop analyzing daily tasks and let their thoughts wander. Sabine Sonnentag wrote that only then does the mind truly rest, memories and emotions rearranging into new structures. Charlotte Fritz adds that changing the environment, stepping away from routine and immersing in different experiences gives the psyche a real reset. Stephen Kaplan, creator of the Attention Restoration Theory, believed that contact with new surroundings soothes exhausted concentration — allowing a shift from the “I must” mode into “I simply am.” That’s exactly what this trip did: we didn’t rush, didn’t race time, we traveled at our own pace, and conversations and silences unfolded into something deeply calming. The border stopped being an obstacle and became just another sign on the road.

General Drapšina Street

Although it isn’t a promenade or bustling pedestrian zone, General Drapšina Street is one of Kikinda’s most famous streets. In 2015, the portal Architecture & Design placed it 22nd on the list of the world’s most beautiful streets. And not without reason: wide, with a regular rhythm of façades and a row of trees, it carries the elegance of past times and a natural perspective that gives it unique character.
After World War II, 389 trees were planted here, mainly hackberries (Celtis occidentalis). Today they form a green tunnel where sunlight filters through in the morning and street lamps glow softly in the evening. For locals, it’s not just a street but a piece of everyday life where history meets nature. For me, it was home during my stay in Kikinda — a place that reminded me every day that beauty can be found not only in the city’s center but also in the ordinary rhythm of life.

An evening in Kikinda

In the evening, I walked toward Trg Srpskih Dobrovoljaca — the main square, the heart of the city. This is the real promenade, Kikinda’s showcase. 19th-century architecture, café terraces, people strolling without hurry. The square turns into a stage at night: someone strums a guitar, an accordion player tries to enchant passersby, and children chase soap bubbles between benches. Elderly ladies exchange the news of the day, while waiters bring espresso that smells stronger than back home.
I made a loop with my camera. Along the way I caught shop windows glowing, portraits of people in conversation, and that quiet moment when the bench by the fountain filled with smiles. Photography loves such evenings — unplanned, but with a harmony you won’t find in textbooks, only in places like Kikinda.
(Here comes the gallery of night photos.)

Morning walk

In the morning I went out again with my camera, this time into the calm of General Drapšina Street. The air was fresh, and the first rays of sun pierced through the crowns of trees, casting soft bands of light onto sidewalks and façades. Every step carried a peace no evening can give. Soon the path led me back to Trg Srpskih Dobrovoljaca. A square that at night pulsed with music and conversations was now breathing differently: calmer, more dignified.
On the way I studied the architecture — buildings from the Austro-Hungarian era with details rarely seen in today’s designs. Wrought iron balconies, pastel façades with ornaments, wooden doors bearing the marks of several generations. Among them stood artistic forms — not so small — monumental sculptures and installations reminding that a city is not just daily life, but also culture rooted in its pavement.
There was also a lighter moment. I used the camera for a few sponsor shots for the team’s trip — quick, playful, a little chaotic, but it worked out. On top of that came a couple of portraits of Agnieszka. That was the moment when I could return calmly to the hotel, knowing I had done my part, and in a while we’d be heading off again — to the tournament, to emotions, to more photos.
In the square my attention was drawn to a monument dedicated to the fallen and missing in the wars of the 1990s from Kikinda. The plaque with dozens of names makes the place more than a point on a map — it becomes a testimony of memory and silence. The camera lifted itself as if to capture not only the shape of the monument, but also the weight of the history it holds.

The tournament – the heart of the trip

Saturday kicked off with sport: the 16th International Volleyball Tournament “Pumpkin Cup.” The girls entered the court like tackling homework: systematic, focused, but with that youthful spark that carries you through long rallies.
Competition was fierce, but never crossed that fine line where only results matter. The beauty of this tournament was that victory wasn’t the point — the game itself was. Set after set, rally after rally, the collective shout after a successful attack or the long defense ending in applause. These are the moments that build experience no scoreboard can capture.
Dinner followed — laughter, comments on the matches, glances at phones. Everyone processed the day differently, but the court was the common denominator. Sunday brought more games. And then — the medal ceremony with a powerful storm outside. The hall gave a sense of safety; thunder was muffled by conversations and clapping. I love such contrasts: the order of sport versus the chaos of weather.

Medal ceremony – more than results

Sunday’s battles ended with the medal ceremony. Our girls finished fourth — a result that might look ordinary in a table, but in reality meant much more. Because prizes weren’t the point. They came here for learning, for experience, for testing themselves against peers from other countries. Every set, every point, every defense was a brick building self-confidence and skills that matter not only on the court. Fourth place became a symbol of the journey — that sport is a process, and growth comes through effort, not quick victories.

Fans and parents – the quiet team

From the stands it was clear: the tournament wasn’t just about athletic emotions but about an entire network of support. Parents, grandparents, siblings — each cheering in their own way: loud shouts, applause, or simply by being there. They form the quiet team without which youth sports would look completely different. Developmental psychologists note that such support builds children’s sense of security and belief in themselves. Cheering is more than clapping after a point — it’s the message: “we’re here, your passion matters.” Thanks to this, children learn that effort is worthwhile, that fair play matters, and that joy comes from playing itself, not only from winning.

Friendships and culture across the net

The tournament was also a space for encounters. On the other side of the net stood peers from another country, speaking a different language, yet sharing the same passion. A few matches, then a group photo, a shirt exchange, a chat in broken English — and already a bridge was built, connecting people from different cultures. Such moments teach that sport is a universal language, letting you discover the world in ways no textbook can. It’s an experience that lasts, because it builds openness and curiosity for others.

UKS MOSiR Jasło gallery

My camera didn’t rest during the tournament. I caught the girls from UKS MOSiR Jasło in action — emotions after points, focus in defense, smiles after winning rallies. These are the moments that show that sport is not only about results, but about shared experience. The photos are available in full resolution in the gallery (password protected).

The return that swallowed Monday

We returned by night. The driver, tired but attentive, took us across borders and night gas stations. In the back — naps, half-spoken words, someone scrolling photos, someone else jotting down first memories. On such roads, time stretches: a minute lasts longer, an hour disappears unnoticed.
There was also a special moment: reviewing the photos together with the girls. The camera went from hand to hand, laughter and comments bouncing off the bus windows. “Here I look like a professor!”, “Look, that’s the rally we talked about!” — the images became a pretext for conversations that bonded more than winning sets. I realized then that photography is more than freezing images. It’s a tool of community. Pictures become mirrors of emotion, helping a group see itself differently — with more distance, but also tenderness.
This exhaustion wasn’t empty. It was the weight of days filled with meaning. The return was long, dark, heavy, and Monday virtually disappeared from the calendar. But it wasn’t lost time. It was the moment when lived experiences began to take shape. The body tired, but the mind quietly writing its own report: what we saw, whom we met, what will remain.
In this sense, the return is just as important as the trip. It closes the story, gives a sense of full circle. And even though Monday slipped away, the images stayed, and so did the feeling that people function best in a different light than usual.

Photo gallery – how to get access?

All the photos from the trip — night shots of Kikinda, court emotions, portraits of the girls, and the off-stage moments when laughter filled the bus — are waiting in the full gallery on Google Drive. Access is password-protected, but don’t worry, it’s really simple — want pictures of your team, your child, or just want to relive those moments that have already blurred a little in memory? Write to me. The easiest way is via WhatsApp — one click and we’re connected.

Uwaga!

Treści, które tworzę na tej stronie, są chronione prawem autorskim. Proszę, nie kopiuj ich ani nie udostępniaj bez mojej zgody.

Jeśli potrzebujesz fragmentu do własnego użytku, chcesz się czymś podzielić lub zapytać o możliwość wykorzystania materiału — napisz do mnie. Chętnie porozmawiam.

Dziękuję za poszanowanie mojej pracy.